16 kwietnia 2013

Kryzys a służba zdrowia

Miejscowy szpital udoskonalił system zapisów na wizyty u specjalistów. Wcześniej było zwyczajnie: Lekarz domowy wystawiał skierowanie na piśmie. Termin ustalało się telefonicznie, jednocześnie uzyskując wszelkie informacje o wymaganych dokumentach i przebiegu wizyty. W wyznaczonym dniu pacjent pojawiał się ze skierowaniem w ręku. Teraz przyszło nowe. Oczywiście bardziej zaawansowanie technologicznie. I teoretycznie ułatwiające wszystkim życie. A więc: lekarz domowy nie daje pacjentowi skierowania do ręki, lecz wysyła je bezpośrednio do szpitala, używając przy tym szpitalnego systemu komputerowego. Pacjent umawia się telefonicznie i już za 3 miesiące może śmiało udać się do specjalisty bez skierowania w ręku.

W praktyce wygląda to trochę inaczej. Lekarz domowy ma za mało czasu w trakcie wizyty pacjenta, żeby wysłać na poczekaniu skierowanie. Więc odkłada to na koniec pracy (pewnie musi zostać w pracy trochę dłużej), a pacjent wychodzi od niego nie znając numeru skierowania. Musi więc zadzwonić następnego dnia i o ten numer się dowiedzieć (kolejna osoba marnuje kilka minut). Wtedy może już dokonać zapisu w szpitalu (oczywiście system taki uniemożliwia pacjentowi umówienie się do innego lekarza, gdyby np. okres oczekiwania był za długi). Na koniec otrzymuje pocztą grubą kopertę z broszurami, zaleceniami i wskazówkami technicznymi.


Właśnie to przećwiczyłam zapisując Misię do okulisty. Dodam jeszcze, że akcja zajęła naszej pani doktor jeszcze więcej czasu, bo zadzwoniła do mnie, żeby się upewnić, że zgadzam się na wysłanie skierowania do szpitala w Amersfoort (termin oczekiwania ponad 2 miesiące) i nie zamierzam szukać innego okulisty. Recepcjonistka poinformowała mnie, że wprawdzie podany numer skierowania w bazie danych jest, ale żadnego skierowania pod nim jeszcze nie ma. No i w końcu spędziłam kilkanaście minut przetrawiając informacje z grubej koperty. Nie było tam nic, czego bym nie wiedziała po zajrzeniu na stron internetową poradni – co zrobić musiałam, żeby zdobyć numer telefonu. Poza tym tego typu informacje są oczywiste dla każdej osoby, która już u danego specjalisty kiedyś była (recepcjonistka taką informację ode mnie otrzymała).

Jest kryzys, wszyscy oszczędzają. Widać go gołym okiem nawet w Holandii. Przeceny już praktycznie bez przerwy. Nawet na targu nowe „aanbiedingen”. Na moim osiedlu już ponad 400 domów wystawiono na sprzedaż, a i nowo budowane kiepsko się sprzedają. Nawet ceny wynajmu spadły dramatycznie. Ogłoszeń o wolnych etatach też jakoś mniej niż wcześniej. W szpitalu najwyraźniej kryzysu nie ma. Ktoś musi te wszystkie koperty zapakować. Druk listów i broszur oraz przesyłka też kosztują. Może nawet zatrudniono dodatkowego pracownika do przygotowywania tych listów. A już na pewno wynajęto firmę informatyczną, która dostosowała system komputerowy do nowych wyzwań.

Pogratulować. Zapisanie dziecka do lekarza zajęło mi 3 dni. Wizyta już za 2 miesiące. Holenderska służba zdrowia rozwija się imponująco! Pytanie: kto za to płaci? Odpowiedź, jak w filmie „Rejs”: pan płaci, pani płaci… Składki na ubezpieczenie coraz wyższe, a „eigen risico” (udział własny) coraz większy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...