10 sierpnia 2013

W tłumie

Gdańsk jest latem zatłoczony wyjątkowo. A tłum turystów jest barwny i zróżnicowany. Ja nie najlepiej czuję się w tłumie, ale doceniam to, że tak wielu turystów chętnie przyjeżdża odwiedzić moje rodzinne miasto. I w przeciwieństwie do sytuacji sprzed kilku lat, ta ciżba nie składa się już w największej części z leciwych Niemców. Na ulicach Starówki oraz na plażach słychać co najmniej kilkanaście języków. 

Właśnie trwa Jarmark Dominikański, impreza przyciągająca do Gdańska nawet większe masy niż sama uroda miasta. Jarmark jest zorganizowany z rozmachem - całe 3 tygodnie, obejmuje prawie całą Starówkę, parę imprez towarzyszących. Każdy znajdzie coś dla siebie; i wielbiciele chińskiej tandety, i poszukiwacze skarbów wśród staroci i amatorzy zdrowej regionalnej żywności. Dodajmy piękną pogodę, liczne restauracje i ogródki - i mamy naprawdę wspaniałą atmosferę. Tylko ten tłum...

Gdańsk - ale tłumy...

Pewnego wieczora wybraliśmy się na kolację. A że wieczór był piękny postanowiliśmy rozpocząć go od spaceru po Starówce. Dość tradycyjną trasą, od Bramy Wyżynnej. Już 2 minuty później, przy Złotej Bramie natknęliśmy się na biegające w panice zapłakane samotne dziecko. Oczywiście nikt na chłopca na zwracał uwagi, tłum był za gęsty. A może ludzie boją się oskarżeń o molestowanie (podobno to modne). Zagadaliśmy chłopca. Nie mówił po polsku. Zaczął bąkać coś po niemiecku. Rzeczywiście się zgubił, a ponieważ nie był już mały (9 lat), więc boleśnie zdawał sobie sprawę, że nikt wokoło go nie rozumie. Matka się nie pojawiała, więc wezwaliśmy straż  miejską. Pan dyspozytor fachowo poinstruował nas, gdzie czekać na patrol. Więc czekaliśmy. Chłopiec powoli się uspokajał i wdał z nami w rozmowę. Udało sie nam uzyskać od niego podstawowe informacje. W międzyczasie pojawił się jakiś pan, który twierdził najpierw, że chłopiec jest "z naszej grupy", a następnie, że jest dziadkiem. Uśmiechnięci strażnicy miejscy chyba zadowoliliby się tymi wyjaśnieniami. Stwierdzili, że problem się rozwiązał. No ja jakoś nie byłam przekonana. Ani ten człowiek nie wyglądał na zbyt emocjonalnie związanego z chłopcem, ani samo dziecko nie zareagowało specjalnie pozytywnie na niego. Więc moim zdaniem, ten dziadek to jakiś mocno przyszywany był. Chłopiec zresztą wspominał, że jest z mamą i jeszcze kimś, kogo wymieniał z imienia (ale nie pokrewieństwa), o dziadku nie było mowy. Na szczęście zanim zadowoleni z siebie strażnicy wydali chłopca "dziadkowi" pojawili się i policjanci. Te bardzo mili i uśmiechnięci. Oraz pełni zapału, by problem rzeczywiście rozwiązać. Szybciutko sprawdzili, że na komisariacie czeka (prawdopodobnie) matka chłopca. Więc mogą go tam zabrać, oczywiście razem z "dziadkiem". Chłopiec nie był do końca przekonany do tego, że musi pójść bez nas. Mam nadzieję, że na komisariacie, zgodnie z obietnicami z mediów, był obecny tłumacz. Bo policjanci z patrolu niestety nie znali ani słowa w obcych językach. A to by się bardzo przydało - przy takiej masie turystów gdańska policja powinna chyba zafundować swoim pracownikom podstawowy kurs angielskiego. Chociaż na tyle, żeby byli w stanie porozumieć się z najprostszych sprawach. Bo rozmowa, którą wtedy prowadziliśmy była dość kuriozalna. Nie chodziło o to, że potrzebowali tłumacza - oni nawet nie próbowali zwracać się bezpośrednio do zainteresowanych osób. Rozmawiali tylko z nami, co najgorsze właściwie ignorując chłopca. I to mnie najbardziej zdziwiło. Bo to on był podmiotem całej sprawy, on był poszkodowanym. Zagubionym dzieckiem w wielkim mieście, w niewiarygodnie gęstym tłumie obcych ludzi. I potrzebował pomocy, pocieszenia i zapewnienia, że jest bezpieczny, a sytuacja jest pod kontrolą. Tego (zwłaszcza miłej pani policjantce) zabrakło (może by i tu jakieś małe szkolenie z postępowania z dziećmi, szczególnie gdy nie ma możliwości porozumienia werbalnego). Chłopiec miał szczęście, że trafił na nas, że mogliśmy go uspokoić i zapewnić, że mama wkrótce się znajdzie. Ale na pewno sytuacja była dla niego bardzo trudna, chociaż rezolutny był - szczerze mu współczułam i jednocześnie cieszyłam, że moje dzieciaki siedziały bezpiecznie w domu. 

Ale wieczór był piękny. Zanim mogliśmy pójść dalej tłum już się lekko przerzedził, a i apetyt jakby wzrósł. Kolacja była fantastyczna. W Gdańsku jest sporo restauracji wartych polecenia, ale o tym może kiedy indziej...

2 komentarze:

  1. Oj, biedny dzieciak, ze sie akurat u nas zgubil i nasze "panie i panowie wladze" mu pomoc musieli. A Wam sie nalezy 5+ za pomoc!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dzięki Kasiu, ale myślę, że nic wielkiego nie zrobiliśmy. Pewnie każdy w tej sytuacji zachowałby się tak samo. Grunt, że się (chyba) dobrze skończyło.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...