12 maja 2014

Tipico Canario

W Holandii nie obchodzi się święta 1 maja, ale majówkę mamy jak najbardziej. A to ze względu na Koningsdag, czyli Dzień Króla (strasznie trudno mi się przyzwyczaić do tej nowej nazwy!) przypadający na 26 kwietnia. Dzięki temu początek maja oznacza szkolne ferie, które jak co roku postanowiliśmy dobrze wykorzystać. Nie jest to czas optymalny - nawet w okolicach Morza Śródziemnego jeszcze chłodnawo (o temperaturze wody nie wspomnę!), a ceny wysokie  i o bilety samolotowe niełatwo, bo pół Europy świętuje. Ale nic to - udało się!  Spędziliśmy wspaniały tydzień na Fuerteventurze.




Wybór Wysp Kanaryjskich o tej porze roku narzuca się sam. To jedno z niewielu miejsc w niewielkiej odległości, gdzie możemy liczyć na (w miarę) ciepłą wodę w morzu i słońce każdego dnia. Czyli wspaniałe warunki na wakacje z dziećmi - o ile wierzymy, że nie będą marudzić z powodu piasku w buzi i oczach - na Kanarach wiatr bywa powalający. Dlaczego Fuerteventura? No, cóż, Teneryfa i Gran Canaria jakoś dla nas za bardzo tłoczne, a na Lanzarote już byliśmy. I zachwyciliśmy się totalnie po dokładnym spenetrowaniu wyspy. Krajobrazy wręcz księżycowe... Po prostu szaleństwo. Tęsknimy ciągle jeszcze, ale postanowiliśmy powrócić dopiero, gdy wspomnienie trochę zbledną. A że Fuerte jest o mały rzut beretem stamtąd (koło 20 kilometrów) i nawet pewne odpryski Lanzarote są na niej podobno widoczne, zignorowaliśmy komentarze doświadczonych urlopowiczów twierdzących, że ta wyspa jest brzydka, pełna kamieni i zupełnie nieciekawa. Że stanowi raj wyłącznie dla miłośników (kite)surfingu, a reszcie pozostaje wyłącznie plażowanie - plaże mają raczej wysokie notowania. I nie pomyliliśmy się. Fuerteventura okazała się fascynującym miejscem. Oferującym widoki zupełnie wyjątkowe, bajecznie kolorowe i zaskakująco różnorodne. A więc tylko odrobina wysiłku - należy wytoczyć się zza hotelowego baru, zdobyć się na wysiłek wynajęcia samochodu i ... hulaj dusza, piekła nie ma! W naszym ograniczonym czasie - 6 dni to niewiele, zwłaszcza jeśli chce się trochę wykorzystać też możliwości plaży a dzieci mają swoje plany - staraliśmy się obejrzeć jak największą część wyspy. Nie było to łatwe, bo okazała się większa niż się spodziewaliśmy. Nasza kwatera znajdowała się na południowym krańcu. Na koniec północno-wschodni było koło 120 kilometrów. Dlatego chcąc chociaż pobieżnie obejrzeć odległe okolice musieliśmy zrezygnować z odwiedzenia miejsc, do których można dotrzeć wyłącznie pieszo. Wielka szkoda - mamy olbrzymi niedosyt. Za to podziwialiśmy godzinami nie tylko bardzo urocze i urozmaicone plaże, ale i niesamowite księżycowe góry, które wypełniają większą część wyspy. A dzięki przejazdom przez centrum wyspy zyskaliśmy też możliwość poczucia właściwej atmosfery. Takiej typowo kanaryjskiej, odległej od kurortów, w których prawdziwego klimatu Fuerteventury nawet ze świecą się nie znajdzie.



Wypoczynkowe miejscowości na wybrzeżu nie zachwycają. Nie ma nic bardziej typowego, ale w końcu jak bardzo mogą się różnić hotele i apartamentowce? Na pewno można pochwalić Fuerteventurę za pewną, chociaż ograniczoną, spójność zabudowy i porządek. 





Kolor wody po prostu powala i w pierwszym momencie nie chce się od niej oddalać.





Tymczasem kilka kilometrów dalej poznajemy inne, nieco mniej wygładzone oblicze wyspy: góry, góry i jeszcze raz góry, a pomiędzy nimi niewielkie, często dość zaniedbane wsi i miasteczka.












Wyjątkiem jest położona w centrum wyspy jej dawna stolica, Betancuria. Lata świetności ma dawno za sobą, ale pozostała bardzo ładna dzięki lokalizacji na stokach wysokich wzgórz i estetycznemu dopieszczeniu zabytkowych budynków. Chyba niezbyt tłumnie nawiedzana przez turystów sprawia nieco senne wrażenie - nawet poza porą sjesty.









Fuerteventura jest pełna wiatraków. Pozostało jeszcze kilkanaście starych, typowo hiszpańskich. Odrestaurowane można obejrzeć w Antigua. Pozostałe prezentują się różnie, ale często przydają uroku surowym krajobrazom.










Oprócz tradycyjnych hiszpańskich wiatraków cała wyspa jest pełna żelaznych konstrukcji kojarzących się raczej ze Środkowym Zachodem USA czy Australią. To pozostałości wiatraków służących kiedyś do pobierania wody ze studni. I rzeczywiście, zbudowano je według amerykańskich wzorów - takie rozwiązanie wprowadził jeden z mieszkańców Fuerteventury po powrocie z długiej emigracji.




Dziś wiatraki te już nie pracują. Zamiast nich w kanaryjskim krajobrazie zaczynają pojawiać się ich następcy, dobrze nam znani:




Bardzo spodobały mi się też charakterystyczne dla Fuerteventruy białe bramy przy drogach oznaczające granice gmin.





Co jeszcze charakterystycznego dla Kanarów wypatrzyliśmy podczas wyprawy? Trochę pustynnej roślinności i plantacje aloesu. Podobno te na Fuerteventurze są największe na świecie. Nie zwiedziliśmy żadnej i w ogóle wydawały się nam nieco zaniedbane.







Poza tym pod palmami mogą zaskoczyć nas zielone kanaryjskie papugi i ulubione przez dzieci wiewiórki. Można je spotkać nawet w pobliżu hoteli. Żyją sobie na wydmach, pomiędzy kamieniami i są dość dobrze oswojone. Chętnie przyjmują jedzenie od ludzi stając na tylnych łapkach. Nie wiem, czy nie grozi im otyłość, bo dostępne dla turystów są zdecydowanie przekarmiane. Co niektórzy kupują dla nich wielkie torby orzeszków. Ich nieco bardziej dzikich kuzynów widywaliśmy w górach, z dala od uczęszczanych miejsc.




W kolejnych postach pokażę Wam nieco więcej unikalnych widoków Fuerteventury.


1 komentarz:

  1. Wiatrak na tle gór niesamowity, brak tylko Don Kichota gdzieś w tle :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...